Nuda. Rozpoczął się sezon urlopowy i klientki porozjeżdżały się po świecie zabierając chłopaków ze sobą. Najbardziej napięty grafik ma Młody, w zasadzie cały czas siedzi nad morzem i tylko zmienia ośrodki. Teodor dostał nietypowe zlecenie i pojechał na dwa tygodnie w góry jako towarzysz młodej rozwódki i pacyfikator trójki rozpuszczonych bachorów. Po pięciu dniach dostałam SMS od klientki, że dzieciaki chodzą jak w zegarku i zastanawia się nad przedłużeniem turnusu. Juliusz żegluje po Mazurach luksusowym jachtem jako eskorta dla pracoholiczki, która kompletnie go ignoruje ponieważ w chwilach, kiedy są sami dzwoni do firmy albo odpisuje na mejle, ale potrzebowała towarzysza, bo głupio jej było przed koleżankami ze studiów. Gigi natomiast zażyczył sobie urlopu w najgorętszym okresie dla agencji i pojechali z Karoliną nad Biebrzę podglądać bobry i jelenie. Zabrali jeden namiot, więc wszyscy czekamy aż sytuacja nabierze tempa i Gigi wyzna Karolinie swoje uczucia w tak pięknych okolicznościach przyrody.
Na razie jednak nic się nie dzieje. W zasadzie i ja powinnam wybrać się na urlop, ale nie mam z kim. Moją najlepszą przyjaciółkę ukradł mi mój były, co jest jeszcze jednym argumentem za tym, by nie zapraszać zbyt często samotnych koleżanek do wspólnego domu. Nie dziwi mnie zatem fakt, że od czasu kiedy jestem singlem, jakoś pourywały mi się kontakty ze znajomymi parami. Nikt nie proponuje mi już wyskoczenie do kina czy do klubu, no chyba że w desperackiej próbie umówienia mnie z jakimś innym nieudacznikiem porzuconym przez dziewczynę/żonę i poszukującym pocieszenia.
Nie wiem dlaczego wszystkie znajome pary uważają, że nadaję się na pocieszycielkę złamanych serc w momencie kiedy mój były:
a) zgarnął cały nasz wspólny majątek;
b) sprzedał firmę, którą razem tworzyliśmy, przy czym, przyznaję w całej swojej głupocie, nie przyszło mi do głowy zarejestrować własnej działalności, wobec czego wszystko oficjalnie należało do niego;
c) zdradził mnie z moją najlepszą przyjaciółką;
d) uciekł razem z nią za granicę.
Zdaję sobie sprawę, że hierarchia wartości w powyższej wyliczance jest mocno zachwiana, i powinna zaczynać się od punktu c, czyli od zdrady, ale tak naprawdę, fakt, że przeleciał inną blednie wobec sytuacji, kiedy dostaję trzy dni na wyprowadzenie się z mieszkania, które (tak wiem, jestem ostatnią kretynką) zostało zakupione na jego nazwisko. Mogłabym rzecz jasna domagać się swojej części, gdybym miała z kim dyskutować i wiedziała, pod jaki adres mam wysłać pozew, ale drań się ulotnił i nie mam z nim kontaktu. Na szczęście mieliśmy osobne konta prywatne i zostało mi się trochę oszczędności. Stać mnie było na wynajęcie kawalerki z karaluchami i zajęcie się chałturowym tłumaczeniem dla małych wydawnictw. Zdaję sobie sprawę, że to nie koniec świata, i że ludzie mają gorzej, tylko nie rozumiem, dlaczego moi tak zwani przyjaciele oczekują ode mnie, że będę głaskać po głowie i wysłuchiwać żali tych wszystkich biednych niedorajdów, których własne kobiety uznały, że nie nadają się do niczego i kopnęły ich w dupę na pożegnanie? Randka w ciemno? Nie dziękuję, postoję.
Myślę, że było to po jakiejś piątej czy szóstej „spontanicznie” zaaranżowanej randce, kiedy uświadomiłam sobie, jak ubogie stało się moje życie towarzyskie. Powiedzmy sobie szczerze, kiedy masz lat dwadzieścia plus możesz wyjść gdziekolwiek z koleżankami w twoim wieku i nie przeszkadza ci fakt, że niektóre z nich ciągną za sobą chłopaków. Gorzej, gdy masz lat trzydzieści plus i okazuje się, że spotkanie z tymi samymi koleżankami wiąże się z niezwykle skomplikowaną logistyką: A. nie może wyjść, bo się popiła na ostatniej imprezie i mąż nie chce wypuścić jej samej z domu, no to, mówię, może przyjdziemy do ciebie z jakimś winkiem, mąż się nie będzie pultał, bo będzie cię miał na oku, OK, dobra, ale B. nie może, bo nie ma z kim zostawić dzieci, a jej mąż z kolei wyjechał w delegację (delegację-srację, myślę sobie, na pewno ma jakąś kochanicę, ale spokojnie, nie osądzajmy pochopnie, nie mogę każdego sądzić wedle siebie); hmm, no to może chodźmy do B., a A. niech poprosi męża, żeby po nią przyjechał, w końcu w domu będą dzieci, więc do żadnych ekscesów dojść nie może, w porządku, B. się zgadza, mąż A. się zgadza, ale C. mówi, że nie może, bo teściowa zachorowała i jest w szpitalu, o Boże, odpowiadam jej, przecież nie jest umierająca a ty nie jedziesz imprezować na Ibizę, tylko spotkać się z trzema koleżankami w sobotę wieczorem, ale wiecie co, mówi C. ja tak jakoś sama nie mogę, a jak wyjdę z mężem, to rodzina będzie się na nas krzywo patrzeć…
Uff… W końcu staje na tym, że umawiamy się w kawiarni w centrum o 13.00 na ploty. O godzinie 12.45 dostaję 3 SMSy, że A. – zdechł ulubiony chomik męża, B. – zachorowało dziecko i C. – teściowa wychodzi ze szpitala.
Wychodzi na to, że zostaję sama w centrum i zamiast plotkować z psiapsiółkami w Oranżu siadam z gazetą w McDonaldzie i kupuję kawę, całkiem dobrą zresztą tylko trzeba dużo posłodzić. Siedzę sobie, popijam z plastikowego kubka i zastanawiam się gdzie popełniłam błąd. Zastanawiam się ile znam par, z którymi mogę się umówić i nie czuć się jak piąte koło u wozu. Jakbym nie liczyła, wychodzi mi wynik zerowy. Okazuje się, że po przekroczeniu pewnego etapu życia, kobiety stają się uzależnione od swoich partnerów. Swoją drogą, faceci nigdy nie mają takiego problemu – umawiają się na mecz czy na piwo i proszę – jest kranczips, jest impreza. Myślę i myślę intensywnie co tu zrobić, żeby nie zramoleć towarzysko i wychodzi na to, że potrzebuję faceta. Rozglądam się desperacko po tak zwanej restauracji i szukam potencjalnej ofiary, a nastrój mam taki, że jestem gotowa przysiąść się do stolika i złożyć co najmniej niemoralną propozycję. W tym właśnie momencie zauważam Kasię.
Kasia pojawia się w MacDonaldzie jako deus ex machina, znak z niebios, palec boży wskazujący kierunek – idź kretynko tędy, i jest motorem sprawczym wszystkich moich późniejszych poczynań. Jeśli komuś mam podziękować za agencję „Animus” to właśnie Kasi. Kasiu, dziękuję ci.
Wracając jednak do konkretów. Otóż Kasia, moja koleżanka z podstawówki, z młodszego rocznika co prawda, bo znałyśmy się z kółka plastycznego, wyemigrowała do Anglii tuż po studiach. Wyemigrowała z chłopakiem, z którym rozstała się po kilku miesiącach, znalazła kolejnego – tym razem tubylca, rozstali się po dwóch latach, po czym zafundowała sobie związek na odległość z kolegą z podwórka, niejakim Teodorem, który za mojej dziecięcej pamięci latał w krótkich spodenkach i dokuczał dziewczynkom.
Tym razem siedziała w Macu sama, więc pomyślałam, że się przysiądę. Po tradycyjnej wymianie czułości (buzi, buzi, cmok, cmok, kochana, tyle lat, co ty porabiasz, co słychać, a jak tam u ciebie) i streszczeniu historii życia, omówieniu jakie te chłopy są podłe a życie takie ciężkie, przeniosłyśmy się do lokalu gdzie podają alkohol i nieśmiało zagaiłam Kasię, co jej chłopak powie na to, że włóczy się sama i pije napoje wyskokowe.
Kasia się roześmiała:
– Dobry jest, co? Wszyscy myślą, że jest moim chłopakiem ale tak naprawdę to tylko kolega. Nie mam żadnego chłopaka i dlatego mogę pić tyle ile chcę i udawać co wieczór że mam osiemnastkę. A tak w ogóle, to chyba ty masz dzisiaj urodziny? Które to będą? Dwudzieste?
– Tak – podchwyciłam temat, bo dwa mojito pod rząd uderzyły mi do głowy – dzisiaj kończę dwadzieścia lat, jak co roku zresztą. Trzeba to jakoś uczcić.
Muszę przyznać, że niepotrzebnie narzekałam na życie towarzyskie. Oblewałyśmy z Kasią jej osiemnaste urodziny, na które nie zdążyłam przyjechać, więc piłam karniaki. Potem uczciłyśmy moją dwudziestkę idąc na dyskotekę. Wyprosili nas z jednego klubu bo przez pomyłkę wlazłyśmy do darkroomu i nie bardzo ogarniałyśmy czego od nas chcą, przy czym podobno ja, z uporem godnym lepszej sprawy, tłumaczyłam wszystkim na prawo i lewo, że Kasia jest jeszcze za młoda, bo dopiero skończyła 18 lat. Z drugiego klubu nie wyrzucili nas, bo tam klientela była bardzo nieletnia a ochroniarze znudzeni, więc muliłyśmy nerę jakimś małolatom opowiadając im niestworzone historie o naszych urodzinach. Około szóstej nad ranem położyłyśmy się spać u mnie budząc przy okazji wszystkie karaluchy i psy u sąsiadów.
O drugiej po południu obudziłyśmy się z ciężkim kacem i jak to bywa w takich przypadkach prowadziłyśmy długie kobiece rozmowy w kuchni.
Powrócił zatem temat chłopaka – niechłopaka Kasi. Otóż okazało się, że jesteśmy w podobnej sytuacji. Kasia, podobnie jak ja, została porzucona przez zdradliwego niewdzięcznego sukinsyna, z którym planowała wspólne życie i nawet przywiozła do Polski i obwiozła po krewnych i znajomych. Zdradliwy niewdzięczny sukinsyn był nawet sympatyczny dlatego cała rodzina Kasi ciężko przeżyła fakt, że się rozstali. Z niewiadomych dla nas powodów, choć w głębi serca, podejrzewamy wraz z Kasią, że mogą mieć rację, krewni mojej koleżanki uznali ją za straconą dla świata w kwestii prokreacji.
Nie jest miło słuchać takich tekstów, kiedy jest się lekko przed trzydziestką:
„Nie martw się, możesz przecież mieć dziecko bez chłopaka.” (pocieszenie od mamy)
„Wiesz Kasiu, nie musisz brać ślubu, możesz mieć dziecko, jak się postarasz, teraz czasy się zmieniły” (to zdesperowana babcia)
„A tak w zasadzie, to wcale nie musisz zakładać rodziny. Możesz się inaczej realizować” (to babcia, która spisała wnuczkę na straty)
Dlatego właśnie Kasia, która nawiasem mówiąc realizuje się bez mężczyzny (po latach użerania się z chłopami odkrywa zalety samotnego życia), poprosiła Teodora o odgrywanie jej chłopaka przed rodziną. Teodor, który do tej pory bramkarzował w modnym klubie dla studentów, zgodził się na tournee po rodzinie pod warunkiem, że Kasia pokryje koszta dojazdu i opłaci jego stracone dniówki (a właściwie nocówki) w klubie.
– I wiesz co – opowiadała Kasia – sprawdził się idealnie. Zabrałam go na wesele do siostry i jak jeden wujek chciał mi przygadać, że już mam swoje lata, to Teodor wstał i powiedział, że takie tematy to on omawia na zewnątrz z osobiście zainteresowanymi i jeśli wujek ma jeszcze jakieś uwagi na temat mojego wieku to może je wygłaszać do woli jak tylko wyjdzie z nim na podwórko. Po czym zapytał takim, wiesz, agresywnym tonem: wyjdziemy czy będzie spokój? Normalnie usadził go jak gówniarza jakiegoś! I dobrze mu tak! Spasionej świni. Na każdej imprezie mi tak dogryzał. A po tym weselu taki spokojny się zrobił… mówię ci, nie poznaję człowieka.
– No a poza tym – kontynuowała – wreszcie rodzina się uciszyła. No i jest z kim wyjść, potańczyć, wypić, pokazać się przed ludźmi, polansować a potem mogę spokojnie wrócić do Birmingham i zająć się sobą i tym co lubię robić i nikt mi nie zaśmierdza mieszkania znoszonymi skarpetami.
I wtedy mnie olśniło. Chłopak do wynajęcia! W sumie niedrogi, bo ile taki bramkarz w klubie dostaje za nockę? Można się umawiać na wyjście w dwie pary. Można go zabrać na imieniny do cioci. Można wreszcie wyjść z kimś do kina i nie zastanawiać się czy wypada zapraszać go na kawę w środku nocy. Kiedyś takie typy nazywano żigolakami…
– Słuchaj – zapytałam – a jak wyjeżdżasz do Anglii to Teodor jest wolny?